Ostatnio, w „Opowieściach”, było dość smutno, miejscami nawet strasznie. Od tego samego więc, żeby utrzymać płynność, zacznę. Otóż początek lat dziewięćdziesiątych wydawał się w Michałowie końcem świata (mnie się takim wydawał również z powodu własnych doświadczeń, ale jeśli kiedykolwiek zdecyduję się to opisać to na pewno nie teraz). Oczywiście w 1989 roku pojawiły się plakaty z kowbojem, był nastrój zmiany, oczekiwanie poprawy. A potem krach. Zakłady padały, nie pamiętam czy wtedy właśnie padła Fabryka, chyba trochę później, ale upadek zaczął się wcześniej, ludzie tracili pracę, część wyjeżdżała gdzie mogła, inni zostawali i zapijali się na śmierć, dłuższy czas nawet knajpa „Niezapominajka”, gdzie wódkę można było zamówić kulturalnie tylko z zakąską, nie działała (stąd popularność budki „Pod Akacjami” czy tej, w której jest teraz jakiś sklep odzieżowy koło ratusza).
Ulice ulegały postępującej degradacji, co było widoczne tym bardziej, że ktoś „mądry” postanowił stopniowo wycinać stare drzewa, które zrastały się nad ulicami Michałowa tworząc trochę mroczny, ale niepowtarzalny klimat. Zamknięto kino „Czajka”. Tak, tak drogie dziatki, mieliśmy w Michałowie kino, tam gdzie jest teraz GOK, to w tym kinie byłem na pierwszych filmach w życiu (niedzielnych bajkowych poranków, które pomimo szalejącej komuny były grzecznie w południe, żeby od biedy można było zdążyć z sumy w kościele, nie liczę) na „Imperium kontratakuje”, „Powrocie mechagodzilli” i „Klasztorze Shaolin” (na ten film sprzedawano nawet miejsca stojące).
Początek lat dziewięćdziesiątych był postępującym końcem świata jaki znaliśmy, rzeczy, które uważaliśmy za stałe znikały. Ludzie podobnie. Światło na ulicach gaszono o 22.00, na dłużej nie było nikogo stać. Nic więc dziwnego, że nawet pośród młodzieży dominowały nastroje typu „no future” i ” wszystko ch…”. Znaleźć w tej wszechogarniającej szarzyźnie i beznadziei jakiś kolor nie było łatwo, czasem jakiś komiks do kiosku rzucili (najczęściej środkowego, razem z kolegami zrywaliśmy się ze szkoły żeby być pierwszym i go kupić), czasem historyjka obrazkowa z gumy „Donald”, foldery reklamowe zza granicy, które dostawało się od zachodnich firm wypisując, z dzisiejszego punktu widzenia nieco poniżające, listy łamana angielszczyzną, przepisaną z listów kolegów. Generalnego, dość smutnego, obrazu jednak zmienić nie mogło.
Któregoś dnia wpadliśmy z Przyjaciółmi na taki pomysł. Akurat były w kiosku baloniki, nie były drogie, kosztowały jakieś grosze, kupiliśmy ich chyba ze sto. Potem poszliśmy do mnie i niemałym nakładem sił je wszystkie nadmuchaliśmy, po czym związaliśmy je wszystkie do kupy i z takim ogromnym kolorowym „gronem” wyszliśmy na ulice (nie pytajcie jak to zrobiliśmy, nie pamiętam, może związaliśmy je już na zewnątrz). Spodziewaliśmy się, że wywołamy poruszenie, ale raczej związane ze stukaniem się w głowę. Czasy były takie, że ludzie stukali się w głowę kiedy mnie widzieli jak sobie biegam. A my lubiliśmy prowokować.
Jakie było nasze zaskoczenie kiedy wokół balonów zaroiło się od dzieciaków, wytworzyło się coś w rodzaju kolorowego korowodu, festynu czy małego karnawału. Przeszliśmy Białostocką i Gródecką, obeszliśmy „centrum”. Przodem szliśmy we trzech z Przyjaciółmi, za nami sunął dostojnie kolorowy gronkowiec z baloników (trochę podobny do tego, który unosił dom w filmie „Odlot”, jeśli ktoś oglądał, choć nasze były nadmuchane zwykłym odpłucowym powietrzem więc się tak ładnie nie unosiły) a za nim maszerowały dzieciaki ciesząc się i samymi balonami i tym, że jeśli pękały to robiły to masowo i widowiskowo. Ile czasu to trwało nie pamiętam, chyba nawet niezbyt długo, może z godzinę, w końcu większość z balonów pękła i nasze „grono” wyglądało dość żałośnie, co siłą rzeczy ostudziło dziecięcy zapał. Jednak w tej właśnie godzinie czuliśmy się jak trójgłowa Mary Poppins i Pan Kleks w jednym. Mieliśmy poczucie, że dajemy tym dzieciom coś czego dawno nie widziały. Do dziś kiedy o tym myślę gęba mi się cieszy.
No właśnie, bo to było coś. Dziś dzieci kolory otaczają z każdej strony, jeśli mają z nimi jakiś problem to raczej z ich nadmiarem, ale czy na pewno coś może im dać tyle szczęścia ile Tamtym dały głupie baloniki?
zdjęcie: morguefile.com
patrz również:
Krysztopa: Opowieści podlaskie – Nasz Koniec Świata
Krysztopa: Opowieści podlaskie – Nadmuchiwany Pies
Krysztopa: Opowieści podlaskie – Halo
Krysztopa: Opowieści podlaskie – Julka
Krysztopa: Opowieści podlaskie (wydanie specjalne)– cmentarze katolicki, prawosławny i…